Niedziela.
Zgodnie z zaleceniem naszego lekarza w niedzielę z samego rana stawiliśmy się na oddziale ortopedycznym. Po wszystkich formalnościach dostaliśmy swój pokój. Powoli rozpakowaliśmy swoje rzeczy, a Hubi czekał na krew. Około 12 zabrali Go do zabiegówki, założono wkłucie, pobrano krew na badania. Reszta popołudnia szybko nam minęła, mimo iż Hubi siedział ponad dwie godziny pod kroplówką z krwią. W noc Hubi spał spokojnie.
Poniedziałek.
Tuż po 5 rano Hubi dostał kroplówkę. Przed 7 przyszedł tata i razem czekaliśmy na wezwanie z bloku. Około 8 jechaliśmy już na blok, Hubi bardzo zadowolony ( dziękuje Bogu że On nic z tego nie rozumie) jechał w szpitalnym wózeczku pchany przez Panią pielęgniarkę (którą sam sobie wybrał).
My wróciliśmy na salę i czekaliśmy cierpliwie przy kawie na wieści z bloku. Jakie było nasze zdzwonienie gdy po 20 minutach weszła do naszej sali pielęgniarka z informacją że Hubert wraca z bloku i musimy po niego jechać. Ale jak to jechać, dlaczego? Po powrocie na oddział okazało się że anastezjolog zażądał nowych badań i dlatego musiał wrócić. Znowu stres czy zdążą z badaniami, czy znowu coś nie wymyślą na bloku, nie wspomnę już o stresie ponownego oddawania go na blok.
Około 11 Hubi znowu trafił na blok operacyjny, cała operacja trwała ponad godzinkę, po 12 przyszedł do nas lekarz i poinformował nas o przebiegu operacji i że za dwie godzinki trafi na swoją salę.
Ze względu na to że na sali pooperacyjnej nie mogli się z nim skomunikować (pokazywał gestami co chce) a on sam stanowczo odmawiał współpracy (nawet nie dał sobie ubrać piżamki) przed 13 Hubi był już z nami na sali.
Oczywiście był obrażony na cały świat, nie dał się dotknąć, płakał. Reszta dnia minęła nam w miarę spokojnie. Hubi bawił się, śmiał i grał na komputerze. Niestety noc była beznadzieja, Hubert nie chciał spać, woziłam go w wózku, nosiłam na rękach.
Wtorek.
Wtorek był gorszy, trzeba było się mocno nagimnastykować aby zjadł, nie bawił się już tak chętnie, więcej płatał, a nocka też była fatalna, cały czas musiałam go bujać w wózku.
Środa.
Z samego rana przyszedł do nas Pan Andrzej, wyciął okienka w gipsach a zaraz za nim przeszedł lekarz i zmieniliśmy opatrunki. Całe szczęście rany ładnie wyglądały i po konsultacji z naszym lekarzem dostaliśmy zgodę na opuszczenie szpitala.
Tuż przed 17 byliśmy już w domku.