Od 1 do 23 czerwca mieliśmy zaplanowany pobyt w sanatorium Orlik w Kudowie Zdrój. Niestety i tym razem ponieśliśmy klęskę. Ale zacznę od początku. Przyjechaliśmy w niedziele tuż po 9. Po rozpakowaniu się, ogarnięciu się był obiadek, potem wspólne poznawanie się, zebranie rodziców i omawianie co i jak. W poniedziałek z samego rana była wizyta lekarza rehabilitacji. Hubert ze względu na stan skóry nie dostał basenu, za to miał grotę solną, dwie godziny rehabilitacji, zajęcia pedagogiczne i zajęcia na siłowni. Ku mojemu zaskoczeniu Hubert bardzo dzielnie ćwiczył, chętnie wykonywał każde ćwiczenie, zwłaszcza te w grupie z dziećmi. Chodziliśmy na spacerki, szalał na maksa i wieczorami szybko padał a ja razem z nim.
Niestety po 5 dniach Hubert się rozchorował. Pod wieczór nie chciał zjeść kolacji a po chwili zwymiotował. Po zmierzeniu temperatury okazało się, że ma 38 stopni gorączki. Pani doktor nie bardzo wiedziała co dolega Hubertowi, bo gardło było blade, osłuchowo czysto. W nocy Hubert 5 razy zwymiotował i nie było by nic dziwnego w tym iż wymiotował na zielono... tak zielono. Nikt nie potrafił mi wytłumaczyć jaka jest tego przyczyna. Dopiero w desperacji zadzwoniłam do naszej kochanej pediatry i dopiero Ona nas uświadomiła co jest. Kazała chwilkę odczekać spróbować go napoić i wracać do domku. Zwłaszcza, że dwie próby założenia wenflonu skończyły się fiaskiem. Przez cały czas czuwały przy nas dwie pielęgniarki i co godzinę zaglądała do nas Pani doktor. Po 1 w nocy zadzwoniłam do Grzesia aby do nas przyjechał.
Ku naszemu zdziwieniu Hubert bardzo dużo pił. W ciągu dnia wypił aż 6 butelek czystej wody. Nic innego nie chciał pić ani jeść. Po zbiciu gorączki do 37,4 wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w drogę.
Do domu przyjechaliśmy tuż po 5 rano, droga była fatalna bo korki były przeogromne. W sobotę Hubert skarżył się na ból brzuszka, dużo pił, udało nam się też wcisnąć w niego kilka łyżek zupki i kleiku ryżowego. Dużo mu się odbijało i co jakiś czas ulewał, pojawiła się biegunka. W ciągu dnia Hubert dużo tez spał a my razem z nim.
W niedzielę było już lepiej, choć nie chciał już pić, jadł dość dobrze a i gorączka przestała go męczyć.
Tak więc nasz pobyt po raz drugi zakończył się klęską, nie wiem czy pojedziemy tam jeszcze, bo najwyraźniej klimat mu nie służy. Teraz mam nadzieje, że szybko się pozbiera i dojdzie do formy.
Oczywiście zdjęcia są, nie ma ich dużo i jakość jest kiepska bo głównie robiłam zdjęcia telefonem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz