1 lutego mieliśmy wyznaczony termin przyjęcia na oddział urologii w szpitalu w Krakowie. Celem przyjęcia było sprowadzenie jąderek.
Mimo wcześniejszej zgody kardiologa, hematologa po raz kolejny musieliśmy "zaliczyć" poradnie i uzyskać ponownie zgody. Efekt był taki iż na oddział trafiliśmy dopiero o godzinie 15.
Dopiero wtedy ruszyła cała procedura, zamawianie krwi, próby wkłucia się i założenia wenflonu, omówienie z anastyzjologiem jak podać leki PP. Od godziny 22 do prawie 2 w nocy Hubert miał przetaczana krew, koło 3 podłączono go do kroplówki, od 7 miał podawany lek PP.
Tuz przed 8 rano Hubert pojechał na blok operacyjny. Jakie było nasze zdziwienie jak po 15 minutach przyszła pielęgniarka i powiedziała że Hubert wraca z bloku bo anastyzjolog nie zgodził się na znieczulenie. Byliśmy wściekli bo dziecko było przygotowane, kłute wielokrotnie, nie wspomnę o stresie jaki musiał znieść.
Od 9 trwała bitwa z anastyzjologiem o wyniki badań i zgodę na znieczulenie, o 11 Hubert był już tak głodny że poszłam do pielęgniarek i pytałam co dalej. Tuz przed 12 zadzwonili z bloku i kazali szykować Huberta. Znów stres i nerwy.
Operacja trwała niecała godzinę i wszystko poszło zgodnie z planem, teraz Hubert dochodzi do siebie, choć w niedzielę mieliśmy duży kryzys i trzeba było podać sporo leków przeciwbólowych.
Mamy nadzieje że z dnia na dzień będzie lepiej. W piątek jedziemy do Krakowa i będziemy wyciągać szwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz