Święta, święta i po świętach i to całe szczęście bo waga poszła do góry...nawet nie chce myśleć gdyby jeszcze potrwały. Ogólnie święta upłynęły bardzo fajnie, w sobotę do południa plątałam się w kuchni i piochciłam, o 13 wrócił Grześ z pracy i najpierw pojechaliśmy na cmentarze a na 15 do kościoła ze święconką...a tam spotkaliśmy nasze znajome dzieciaki :)
Niedziela to śniadanko w teściów, potem kolejne objadanie się u mojego brata i tak przed 20 wróciliśmy do domu, najedzeni po uszy. A w lany poniedziałek mieliśmy długo wyczekiwanych gości z Nowego Sącza :) tak więc poniedziałek upłynął nam bardzo miło i przyjemnie i o dziwo bardzo sucho.
Niestety jutro trzeba wrócić do rzeczywistości i najwyższy czas pomyśleć o zrzuceniu tych zbędnych kilogramów i zbliżającej się Komunii Św. mojej chrześnicy Zuzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz